czwartek, 22 grudnia 2011

COŚ / THE THING (2011)


reżyseria - Matthijs van Heijningen Jr.
scenariusz - Eric Heisserer
obsada - Mary Elizabeth Winstead, Joel Edgerton, Ulrich Thomsen, Eric Christian Olsen, Kim Bubbs, Adewale Akinnuoye-Agbaje, Paul Braunstein
kraj produkcji - USA / Kanada
premiera w Polsce - 16.12.2011 (kino)
źródło - kino (Kino Świat)

   Paleontolog Kate Lloyd zostaje proszona przez światowej sławy naukowca Sandera Halvorsona o udział w wyprawie na Antarktydę, gdzie grupa norweskich badaczy natknęła się na zakopany w lodzie pojazd kosmiczny i uwięziony nieopodal obcy organizm. Do ekipy dołączają jeszcze Adam Finch, asystent doktora i trzech pilotów mających za zadanie dowieźć ich bezpiecznie do celu podróży. Na miejscu od razu przystępują do pracy. Sandera bardziej od obcego statku interesuje "coś" zamarznięte w lodzie. Gdy bryła lodu z przybyszem zostaje przewieziona do stacji badawczej kosmita nagle uwalnia się z lodu i przyczynia się do śmierci jednego z Norwegów. Szybko zostaje jednak unicestwiony przy pomocy miotacza ognia. Kate badając szczątki odkrywa, że komórki obcego zdolne są imitować te należące do jego ofiary, a tym samym stwór może się podszywać pod każdego mieszkańca bazy.
   Miałem wielkie obawy przed seansem prequela do COŚ Carpentera. Praktycznie nieznany reżyser, scenarzysta niezbyt udanej nowej wersji KOSZMARU Z ULICY WIĄZÓW i w jednej z ról Eric Christian Olsen, kojarzony głównie z występów w niezbyt mądrych młodzieżowych komediach. Pomyślałem: "Pewnie wyjdzie z tego teledyskowa papka dla oczu". Fajnie jest się pomylić.
   Żeby było jasne: wersja z 1982-ego roku wciąż stoi na piedestale. Nie znaczy jednak, że dziełu Heijningena daleko do doskonałości. Mimo, że fabuła podąża śladem pierwowzoru, to wciąż trzyma w napięciu. Test na człowieczeństwo to ponownie jeden z najmocniejszych fragmentów filmu. Tym razem zamiast testu krwi mamy przegląd stanu jamy ustnej. Okazuje się bowiem, że obcy nie jest w stanie kopiować materiałów nieorganicznych. Tym samym ci co dbają o zęby mają przechlapane. Praktycznie od ożywienia obcego do napisów końcowych, nie wiadomo kto jest nosicielem pasożyta i przez to przez cały seans towarzyszy nam uczucie niepokoju. Każdy dziwny grymas twarzy lub krzywe spojrzenie rodzi podejrzenia co do prawdziwej tożsamości osobnika.
   Jako, że jest to prequel, zadbano o wszelkie szczegóły wiążące film z carpenterowską wersją. Dowiadujemy się skąd wzięła się wbita w drzwi siekiera, co może skłonić człowieka do podcięcia sobie gardła i przede wszystkim mamy okazję zobaczyć genezę powstania dwugłowej maszkary, którą znaleźli MacReady i dr Cooper. Te miodne smaczki plus wiążący oba filmy epilog, będą niezłą frajdą dla fanów poprzednika (oczywiście tych mniej zagorzałych, bo tym nic się pewnie nie spodoba). Pisać coś więcej na temat fabuły nie będę, bo nie chcę psuć innym zabawy. Sam cieszę się, że kilka lat temu zrezygnowałem zupełnie z oglądania zwiastunów (wierzcie - istna mordęga), bo tym samym nie zepsułem sobie paru niespodzianek, które trailer pokazuje.
   Jedną z najważniejszych cech, którą charakteryzował się oryginał, były wspaniałe efekty specjalne służące pokazaniu jak najbardziej obrzydliwych maszkar. Twórcom prequela udało się stworzyć równie przerażające monstra, przy pomocy modelów animatronicznych wspartych CGI. Mimo, że widać ten komputerowy sznyt, to wydaje mi się, że np. dwugłowe monstrum stworzone za pomocą tradycyjnych metod nie przeszłoby próby u współczesnego widza. A tak otrzymaliśmy jedną z najlepszych i najbardziej obrzydliwych scen w filmie. Szkoda, że krew również jest komputerowa, ale to już jest smutny standard we współczesnej kinematografii. Z drugiej strony dzięki CGI maszkary są teraz większe i szybsze, co znacznie podnosi  poziom adrenaliny.
   Z ekipy aktorskiej oprócz Mary Elizabeth Winstead (OSZUKAĆ PRZEZNACZENIE 3, KRWAWE ŚWIĘTA) i Erica Olsena kojarzyłem tylko Carstena Bjørnlunda (z komedii BILET DO KORSORU nadawanej w Cinemaxie). Reszta aktorów to zupełnie obce dla mnie twarze, a przynajmniej takie których nie zapamiętałem. Dzięki temu nie miałem wrażenia, że któraś postać jest ważniejsza od innej. Wiadomym było, że najważniejsza jest Mary i będziemy oglądać ją przez niemal cały czas na ekranie, ale co do reszty to praktycznie nie było wiadomo, kto w którym momencie stanie się obcym lub jego ofiarą. Myślę, że udało się to dzięki temu, że do ról Norwegów zatrudniono norweskich aktorów. A Eric Olsen, co do którego miałem spore obawy? Według mnie poradził sobie dobrze i od teraz będę go kojarzył z tym filmem dzięki scenie, w której miał bliski kontakt z kreaturą.
   Polecam nowe COŚ wszystkim miłośnikom pierwowzoru jak i tym, którzy nie mieli przyjemności go jeszcze obejrzeć. Ci drudzy będą mniej krytyczni co do praktycznie takiej samej struktury scenariusza. Nie dostrzegą też błędu (najbardziej widocznego w ostatnich scenach) dotyczącego czasu, jakiego potrzebuje pasożyt, by całkowicie zasymilować się z człowiekiem (w starszej wersji jest mowa o  około 30-tu minutach). Są też błędy czysto logiczne, o których ja przeczytałem dopiero w internecie, bo podczas seansu byłem po prostu zbyt pochłonięty akcją filmu. Napiszę więcej: to był mój najlepszy tegoroczny wypad do kina i mam nadzieję, że w przyszłym roku będę oglądał równie dobre horrory.
8,5/10

PLUSY:
- dzięki tej wersji młodzież sięgnie może po COŚ Carpentera
- dobre wykorzystanie cech pierwowzoru
- uczucie niepokoju towarzyszące przez cały seans
- dobre budowanie napięcia
- kilka dobrych "jump scenes"
- dobra gra aktorska
- Mary Elizabeth Winstead
- przerażające maszkary...

MINUSY:
- ... zrobione przy pomocy nie zawsze dobrego CGI ("twarz" ostatniego potwora)
- dla niektórych:  słuszne uczucie deja vu

1 komentarz:

  1. Jak dla mnie Coś 2011 jako preqeul filmu z 1982 to nie porozumienie. Oczywiście jest dużo nawiązań do oryginału i to bardzo udanych ale...
    No właśnie niestety mamy ale i to wielkiego formatu. Rys kosmity z z 2011 a ten z 1982 różnią się od siebie diametralnie. Kosmita walczący o przetrwanie i dążący do powrotu do domu, zamienia się w tym filmie w głupią bestie której praktycznie jedynym celem jest anihilacja wszystkiego wokół. Tak samo traci swój pierwotny lęk przed ogniem. Wolałbym jakby reżyser bardziej przyłożył się właśnie do odzwierciedlenia portretu psychologicznego kosmity niż smaczków w stylu wbitej siekiery.
    Zmieniając trochę temat w Coś a.d. 2011 już na samym początku serwuje nam jedno wielkie nieporozumienie, które dla mnie dyskwalifikuje ten film pod względem fabularnym. A cóż to takiego? O tuz, co u diabła robią w tym filmie amerykanie. Dziś by było mało prawdopodobne by Norwegowie sprowadzali ludzi zewnątrz do swego znaleziska a co dopiero w latach 80 minionego wieku. Dziwne tez teraz się wydaje że w cosiu z 82 amerykanie nie zostali poinformowani o swych rodakach w bazie oddalonej zaledwie od nich o 80 km. Dziwi tez fakt że jeśli był czas na sprowadzenie ludzi do bazy to, to że nie został poinformowany o znalezisku rząd Norwegi, który na pewno skierował by tam wojsko.
    To tez potwierdza jedynie to że reżyser skupił się na otworzeniem "behawioru" zapominając o najważniejszych elementach, które powinny łączyć ze sobą te dwa filmy.

    OdpowiedzUsuń