czwartek, 24 kwietnia 2014

ŁOWCY WILKOŁAKÓW / RED: WEREWOLF HUNTER (2010)



reżyseria - Sheldon Wilson
scenariusz - Brook Durham
obsada - Felicia Day, Kavan Smith, Stephen McHattie, Greg Bryk, Rosemary Dunsmore, David Reale, Carlyn Burchell, Kevin Power, Argiris Karras, Joan Grisson, Victoria Robertson
kraj produkcji - USA / Kanada
światowa premiera - 30 października 2010
polska premiera - 19 kwietnia 2013 (tv)
źródło - tv (Polsat)

   Virginia "Red" Sullivan postanawia przedstawić rodzinie swego narzeczonego, Nathana Kesslera. Mężczyzna nie wie, że matka i dwóch braci jego ukochanej na co dzień zajmują się polowaniem na wilkołaki. Pech chce, że wkrótce zostaje on ugryziony przez jednego z nich, Gabriela. Jedynym sposobem, by narzeczony Virginii nie przemienił się w wilkołaka jest zabicie tego, który go zranił przed nadejściem pełni księżyca, zanim Nathan zdąży posmakować ludzkiej krwi.



   Wilkołaki ciągle w modzie. Niestety nie dzięki niedocenianej nowej wersji Wilkołaka, a młodzieżowemu romansidłu ze zmierzchem w tytule, w którym ci poczciwi drapieżcy wyglądają jak przerośnięte wilki... I choć w obrazie Sheldona Wilsona wilkołaki są bliższe swemu klasycznemu wyglądowi, to począwszy od scen przemiany aż do ich finalnego stadium mamy tu do czynienia z okropnym CGI, które nijak ma się do robiących po dziś dzień bardzo dobre wrażenie praktycznych efektów zastosowanych w Amerykańskim wilkołaku w Londynie czy Skowycie. Mało tego - widok biegnących, a raczej skaczących jak zające wilkołaków może niebotycznie rozśmieszyć niejednego widza, acz jestem pewny że nie to było zamiarem twórców tego zrealizowanego dla stacji SyFy dziełka. Tym samym ŁOWCY WILKOŁAKÓW przypominają masę podobnych produkcji, w których wszystko jest w miarę niezłe do czasu pokazania widzom komputerowych potworków. A szkoda, bo film Wilsona bywa momentami całkiem niezły, o ile wybaczy mu się kilka telewizyjnych naleciałości.


   Przede wszystkim jego fabuła nie należy do skomplikowanych i jedynym celem bohaterów jest zgładzenie głównego wilkołaka, któremu w niesmak jest słowne porozumienie zawarte między jego kompanami, a rodziną Sullivanów, w myśl której ci nie mogą atakować ludzi i muszą zadowalać się biegającą po lesie zwierzyną. Cel jest więc jeden a droga do niego wydaje się niezwykle prosta. Tymczasem... No właśnie, do pewnego momentu byłem niemalże pewien, że mam do czynienia z pilotem jakiegoś niezrealizowanego serialu. Świadczyć o tym miał sposób w jaki przedstawieni zostali nasi protagoniści i spora liczba dialogów obrazujących łączące ich relacje. Tak też gdy bracia Virginii są za tym, by zabić Nathana nim ten przemieni się w bestię, ich matka postanawia dać narzeczonemu swej córki szansę. Sama Virginia ma niełatwy orzech do zgryzienia, gdyż musi wybierać pomiędzy miłością a rodzinnymi powinnościami, co jednak na szczęście nie przemienia filmu w jakiś łzawy melodramat.


   I kiedy wydawało mi się, że wzorem filmów skleconych z pilotażowych odcinków większość postawionych przez twórców pytań zostanie bez odpowiedzi, to zostałem zaskoczony tym jak szybko rodzinka Sullivanów zaczęła się pomniejszać o kolejnych jej członków. Tym samym nie miałem już wątpliwości, że ŁOWCY WILKOŁAKÓW to pełnometrażowa produkcja i że poznam finał tej historii. To co mnie zdziwiło, to nawet niezły poziom brutalizmu przejawiającego się w konkretnie wyglądających scenach, w których zaprezentowane zostały dobrze wyglądające stygnące korpusy kolejnych ofiar wilkołaków. Te natomiast giną w dość rozczarowujący sposób. Z innych obrazów traktujących o likantropii nauczyliśmy się, że zabity wilkołak wraca do swej pierwotnej, ludzkiej postaci. Tu zabite bestie przemieniają się w kupkę popiołu niczym zdobycze Łowców wampirów. Kolejna, po okropnym CGI, wpadka twórców tego filmu.


   To co się udało, to na pewno dość żwawe tempo akcji, które nie pozwala się zanadto nudzić i zanim się nie obejrzymy jak pojawiają się napisy końcowe. Pochwalić muszę też całkiem niezłe zdjęcia, które ładnie wydobywają mroczność otaczającego posiadłość Sullivanów lasu i subtelne nawiązania do bajki o Czerwonym Kapturku. Przyzwoita praca aktorów, wśród których wyróżnia się charyzmatyczny Stephen McHattie w roli Gabriela, dopełnia reszty, a ŁOWCY WILKOŁAKÓW okazują się być całkiem niezłą rozrywką, oczywiście na miarę swych skromnych możliwości pomniejszonych o kicające wilkołaki. Ot, film w sam raz na jeden raz na jakiś nudny wieczór przy piwku lub mleku. Aha, i nie pytajcie się mnie dlaczego inteligentny narzeczony rudowłosej Victorii dziwi się z jej ksywki "Red". Odpowiedź wcale nie jest taka oczywista...
4,5/10

  

2 komentarze:

  1. Przytoczony Amerykański wilkołak w Londynie i Skowyt to giganci wśród wilkofilmów :) Dodałbym jeszcze Srebrną kulę. Do zrecenzowanego tytułu nie zasiądę :) Wybacz :) (Odrzuca sporo rzeczy, od plakatu zaczynając)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno nic nie stracisz rezygnując z tego tytułu :)

      Usuń