piątek, 24 kwietnia 2015

ANI DRGNIJ / DON'T BLINK (2014)



reżyseria - Travis Oates
scenariusz - Travis Oates
obsada - Mena Suvari, Brian Austin Green, Fiona Gubelmann, Joanne Kelly, Zack Ward, David de Lautour, Leif Gantvoort, Emelie O'Hara, Curtiss Frisle, Samantha Jacober, Robert Picardo
kraj produkcji - USA
światowa premiera - 18 września 2014 (USA)
premiera w Polsce - 24 kwietnia 2015 (tv)
źródło - dvd (Vertical, USA)

   Dziesięcioro znajomych wybiera się w podróż do domu wypoczynkowego znajdującego się na szczycie góry w Nowym Meksyku. Po przybyciu na miejsce nie są w stanie znaleźć obsługi pensjonatu jak i jego gości. Wygląda na to, że wszyscy musieli opuścić to miejsce w pośpiechu, podczas wykonywania zwyczajnych czynności. Przyjaciele próbują znaleźć odpowiedź na pytanie dlaczego cała okolica pozbawiona jest jakichkolwiek śladów życia, włącznie z ptactwem i robactwem. Wkrótce przekonają się, że i oni mogą podzielić los gości zajazdu, gdy jedno z nich niespodziewanie znika.


   Reżyserski debiut Travisa Oatesa, który również napisał do niego scenariusz, dość nieoczekiwanie zyskał poklask u niektórych krytyków nie szczędzących mu ciepłych słów i chwalących za profesjonalny wkład w kino niezależne. Może zastanawiać fakt, że tak niezły film pojawił się na amerykańskim rynku nie wsparty praktycznie żadną reklamą, podczas gdy informacje o dużo gorszych produkcjach atakują nas z każdej strony. I choć pod adresem Ani drgnij kierowane są również krytyczne opinie, to nie można zaprzeczyć, że film Oatesa zdecydowanie wyróżnia się na tle innych podobnych mu dzieł, które często charakteryzuje nieudolna realizacja czy też średnie bądź nawet amatorskie aktorstwo. Tu o takich mankamentach nie ma mowy i jeżeli coś się już widzom Ani drgnij nie podoba, to jest tym scenariusz, który pozostawia zbyt wiele pytań bez odpowiedzi. Według mnie jest to akurat zaleta, gdyż nieczęsto zdarza się film grozy, który nie wyjaśniając wszystkiego pozwala na mnogą liczbę interpretacji, a jednocześnie nie próbuje nam za bardzo mieszać w głowach, jak to było np. w przypadku przekombinowanego Przejścia (The Corridor).


   Film jest typowym przedstawicielem schematu "grupa przyjaciół wyjeżdża...". Naszych bohaterów poznajemy bowiem podczas podróży do kurortu, podczas której dowiadujemy się kilku szczegółów z ich życia i kto jest kim dla kogo. Jest to typowa, nie siląca się na oryginalność ekspozycja, która pomaga nam przetrwać napisy początkowe. Po kilku minutach dochodzimy do momentu, kiedy to podróżni docierają w końcu na miejsce, gdzie wita ich była dziewczyna Jacka ze swym nowym partnerem i... podejrzana cisza. Żadnej obsługi, ani jednego gościa, rzeczy osobiste pozostawione bez opieki, na wpół zjedzony posiłek - wszystko wskazuje na to, że stało się coś, co zmusiło nieobecnych do opuszczenia kurortu. Znajomi rozdzielają się, by przeszukać okolicę, ale nie znajdują ani jednej żywej duszy. W to miejsce natrafiają na kolejne ślady niedawnej obecności mieszkańców pensjonatu. Atmosfera się zagęszcza i podczas gdy zdezorientowani przyjaciele próbują podjąć decyzję w sprawie ewentualnego wyjazdu, jedno z nich przepada bez śladu.


   Historia pechowych przyjaciół najbardziej przypomina inną niezależną produkcję - znacznie mniej udane Szare niebo, w którym grupka znajomych wyjeżdża do położonego na odludziu domku, by tam doświadczyć dziwnych zjawisk. O ile jednak film Kai Blackwood stawiał na dosłowność pokazując nam sprawców całego zamieszania, tak Travisa Oatesa bardziej interesuje walka jego bohaterów o przetrwanie. Próba racjonalnego (bądź nie) wyjaśnienia sytuacji w jakiej się znaleźli schodzi na plan dalszy i choć każda z postaci ma swoją teorię na ten temat, to żadnej z nich nie będzie dane się przekonać czy miała rację. Po  jakimś czasie staje się jednak jasne, w jaki sposób można uniknąć podróży w niebyt. Wystarczy nie spuszczać nikogo z oczu. W ten sposób można ocalić czyjeś życie (?), będąc jednak samemu narażonym na zniknięcie. Jak bowiem zmusić kogoś do patrzenia na siebie. Całą sytuację zaognia fakt, że jeden z bohaterów to typowy narwaniec, który dodatkowo posiada broń i zechce jej użyć w odpowiednim momencie. Ogólnie postaci dzielą się na dwa obozy. Do jednego należą Ci, którzy chcą uciec z pensjonatu, a jedynym problemem jest dla nich to, że nie posiadają wystarczającej ilości paliwa by dotrzeć do cywilizacji. Drudzy postanawiają czekać cierpliwie na ratunek, choć szansa, że ktoś zawita w te strony jest bliska zeru. Mają też nadzieję, że wszystko się jakoś rozwiąże, co z każdym zniknięciem wydaje się być coraz większą mrzonką. Wszyscy mają jeden cel - nie pozwolić się wymazać z rzeczywistości.


   Trzeba przyznać, że reżyser ciekawie operuje atmosferą, nie pędzi z akcją na złamanie karku, przy czym potrafi utrzymać uwagę widza do napisów końcowych. Co prawda zdarzają się tu czasem niedługie przestoje w akcji, ale pasuje to do nieśpiesznego klimatu filmu, który podbija osadzenie akcji w górskim krajobrazie podczas zimy. W początkowych scenach, kiedy widz jeszcze nie wie z czym będą musieli zmierzyć się bohaterowie Ani drgnij, Oates sili się na kilka średnio udanych jump scenek. Kiedy już jednak wiemy, że kolejne osoby będą po prostu znikać, akcent grozy przestawiony zostaje w inną stronę. Problemem wtedy staje się nie kto, ale kiedy i w jakiej sytuacji kolejna postać uszczupli grupę protagonistów. A co lub kto powoduje, że ludzie i wszelkie inne żywe stworzenia znikają z powierzchni ziemi? Wspomniana niechęć reżysera do udzielenia odpowiedzi na to pytanie podzieli pewnie wielu widzów. Pewnym jest również to, że dla niektórych z nich brak mocniejszych akcentów grozy okazać się może równie dużą wadą. W istocie trudno nazwać Ani drgnij horrorem, choć początkowo na takowy wygląda. Prędzej mu do mystery thrillera lub pełnometrażowego odcinka Strefy grozy, o którym to serialu wspomina jeden z bohaterów podejmując nieudaną próbę ucieczki z wyludnionego miejsca.


   Ani drgnij (fatalny polski tytuł niezwiązany z fabułą filmu) nie jest pozycją dla każdego. Dla jednych widzów to co wydaje się wadą może okazać się zaletą i odwrotnie. Na pewno nie można odmówić Travisowi Oatesowi profesjonalnego podejścia do swego reżyserskiego debiutu. Zadbał o dobre zdjęcia, muzykę i całkiem niezłą obsadę. Zagrali tu m.in. Brian Austin Green, Mena Suvari i Zack Ward. Nie są to może nazwiska z pierwszej ligi, ale fanom kina na pewno znane. Gorzej sprawy się mają ze scenariuszem. Decyzje niektórych postaci wydają się być irracjonalne w świetle tego, czego doświadczają, a kilka dziur logicznych mocno rzutuje na całokształt filmu (np. akcja z telefonem). Z drugiej strony Oates zadbał o parę nieoczekiwanych zwrotów akcji ożywiających drugą połowę seansu. Finał filmu zręcznie zamyka całość pozostawiając widza z dziwną miną i ręką drapiącą się po głowie. To o co tu chodziło?

6,5/10

  

DVD - USA (Vertical, region 1 / NTSC)

obraz - 2.35:1
dźwięk - angielski 5.1, 2.0
napisy - angielskie 
dodatki - zwiastun

 

2 komentarze:

  1. Totalna porażka

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdzieś mi umknął ten tytuł, ale nie powiem zaciekawił mnie ten obraz + twoja opinia do tego. Z chęcią go nadrobię, choć nie nastawiam się na super ekstra produkcję.

    OdpowiedzUsuń